Robert Miśkowiec: Nie powinniśmy ulegać presji i histerii

Kiedy koń wiozący turystów z Morskiego Oka potknął się i przewrócił, to choć nic mu się nie stało, informacja o tym obiegła całą Polskę. Ale gdy kilka dni później niezależny lekarz weterynarii stwierdził, że konie są zdrowe, nie pracują ponad siły, a ich stan jest dobry, prawie nikt nie zwrócił na to uwagi.

Z niesmakiem przyglądałem się histerii, który wybuchła po potknięciu się konia. Mam wrażenie, że obrońcy praw zwierząt i ekolodzy nie potrafią dostrzec obiektywnych argumentów. Bo jeśli po upadku konia, który w dodatku wstał i jechał dalej, ktoś nawołuje do likwidacji przewozów konnych do Morskiego Oka, ignorując jednocześnie korzystne dla koni (i fiakrów) wyniki badań weterynaryjnych, to ewidentnie ma problemy z logicznym wyciąganiem wniosków i obiektywizmem. I jeszcze te histeryczne krzyki o zamęczaniu koni, o katowaniu ich ciężką pracą. Koń to nie wiertarka, którą można wymienić po jednym sezonie na nową. Nie kosztuje 150 złotych. Dlatego trudno mi sobie wyobrazić sytuację, żeby fiakier, który żyje z pracy konia, umyślnie męczył zwierzę. Z czego będzie żył, jeśli zmusi go do pracy ponad siły i koń padnie? Czy rolnik w czasie żniw umyślnie zepsuje kombajn?

Mam wrażenie, że w dużej części – a mówię tu o ekologach i obrońcach praw zwierząt – są to ludzie bez odpowiedniego przygotowania. Ciekaw jestem, ilu wśród nich jest weterynarzy lub zootechników. Przecież mamy prawo oczekiwać od nich fachowej opinii. Przypadkowe osoby nie powinny wypowiadać się na temat stanu zdrowia zwierząt. Ci ostatni są jednak lepiej słyszalni, bo głośniej krzyczą. Ale czy ludzie, którym wydaje się, że “biedne konie pewnie cierpią”, mają prawo uważać się za ekspertów?

A czy ktoś pamięta sprawę Jordka? Większości zapewne zostały w pamięci alarmujące informacje o śmierci konia wożącego turystów do Morskiego Oka. Ale kto pamięta, że prokuratura umorzyła śledztwo w tej sprawie, nie dopatrując się żadnego zaniedbania ze strony właściciela konia? Kto pamięta o tym, że koń nie zdechł z wycieńczenia, tylko w wyniku ataku kolki? To jednak nie przeszkadza rzekomym obrońcom praw zwierząt uparcie i bezpodstawnie twierdzić, że konie pracują ponad siły i domagać się likwidacji przewozów na trasie do Morskiego Oka, tylko dlatego, że coś im się wydaje.

Dlatego “afera” z upadkiem konia powinna nauczyć nas, że należy z dużym dystansem podchodzić do alarmujących informacji o męczeniu i katorżniczej pracy koni jeżdżących do Morskiego Oka.

Zarówno władze samorządowe, lokali politycy, przedstawiciele Związku Podhalan, również Tatrzańskiego Parku Narodowego powinni z uwagą wsłuchiwać się w każdy głos informujący o tym, że koniom z Morskiego Oka dzieje się krzywda. Ale nie wolno poddawać się histerii i pod presją ceprów zmieniać tego, co na Podhalu dobrze funkcjonuje od wielu lat. Bo gdyby słuchać turystów, to na tatrzańskich szlakach należałoby zamontować kosze na śmieci, a śmigłowiec TOPR musiałby wylatywać do każdego cepra, który się zmęczył i nie ma siły wracać do schroniska.

Robert Miśkowiec
Redaktor Naczelny
Podhale24.pl